lipca 21, 2012

Lipcowe drożdżowe i kurs obierania porzeczek.

Z owocami. Konkretnie z porzeczkami czarnymi (moje ulubione), czerwonymi i śliwkami.

Ciasto:

60dag mąki
4 dag świeżych drożdży 
8 łyżek cukru, albo i 9
1 szklanka mleka
4 łyżki oleju
1 jajko
szczypta soli

Ciasto zagniotła mi maszyna do chleba. Po wyłożeniu do blachy wysypałam na wierzch owoce i odstawiłam na 15 minut do podrośnięcia.



 "Na piechotę" robiłabym je tak:
W jakieś 4 łyżki letniego mleka  wymieszane z łyżką mąki i cukru wkruszyłabym drożdże. Jak by zabomblowały dorzuciłabym resztę składników, zagniotła ciasto i odstawiła je w ciepłe miejsce na jakieś 40 - 50 minut. Potem zagniotłabym znów, wyłożyła do formy na 15 minut i posypała owocami.

Po około 15 minutach wierzch posypałam kruszonką robiona na oko (no niestety, trochę masła, mąki i cukru)
Piekłam 50 minut w 180 stopniach (pierwsze pół godziny z termoobiegiem).

Upieczone i już wystudzone ciasto polukrowałam delikatnie ( cukier puder i woda )



Widziałam ostatnio jak ktoś obierał czerwone porzeczki  podskubując delikatnie  palcami. OSZALAŁABYM. Czerwone porzeczki (wiem co mówię, bo dostałam trzy kilo)  wybornie separuje się widelcem. 

Mianowicie: 
1. Wartko chwytamy w dwa palce lewej ręki ogonek z doczepionymi porzeczkami.
2. Operacji dokonujemy nad naczyniem w którym maja spocząć porzeczki
3. W prawej dłoni dzierżymy widelec.
4. Między ząbki widelca wciskamy ogonek gronka porzeczek
5. Pociągamy widelcem w dół i wtedy porzeczki z widowiskowym trytnięciem (tak robią trrrrt) rozpryskują się po kuchni.

W tym momencie następuje przerwa na wymianę pojemniczka docelowego na głębszy. Miseczka, wiadereczko, co tam kto ma.

6. Punkty od 1 do 5 powtarzamy jakieś 10000 razy.

Wieczorem stwierdzamy, że kilka kuleczek malowniczo rozdyźdało się nam na skarpetkach od spodu ale cóż to za mizerna cena, kiedy cieszyć się możemy takim pysznym ciastem.

Z czarnymi nie da się niestety tak zrobić i trzeba skubać. Ale są pyszne!

lipca 16, 2012

Dzienniczek treningowy

Namarudziłam Squirk, namarudziałm w sklepie, sobie i Maleństwu też marudziłam: Khyyy! Może ONE są za duże!? MOŻE! Ale już za późno albowiem rozpoczęłam khem khem treningi. I chyba nie są. Czas start.

Dzień pierwszy (liczę od posiąścia obuwia)

Dopadła mnie spóźniona żołądkowa zemsta i w nowych butach biegałam jedynie na krótkim odcinku za to szybko i kilka(naście) razy.

Dzień drugi

Osłabiona nieco uskutecznianym poprzedniego dnia "treningiem" wychynęłam z nory jedynie na krótki spacer, aby obuwie treningowe nonszalancko przykurzyć, aby świeżością po oczach nie dawało. Spacer okazał się nawet krótszy niż planowałam bo zawiało, zaciemniło i lunęło. Zdarzenie to uwydatniło poważne braki w moim osprzętowaniu - mianowicie: nie mam KURTKI DO BIEGANIA co w naszym klimacie niemalże wyklucza IMHO obcowanie z tą dyscypliną. ;) (czytaj - zapragnęłam Nike cyclone vapor jacket, bo jest taka słoooodka) Zastanawiam się czy bez kurtki jest sens zaczynać w ogól. Dobra, żartowałam.

Dzień trzeci.

Pół godziny pipczenia krokomierzem i udało mi się go wyzerować oraz ustawić długość kroku. wypipczałąm 51 cm i tak już zostało. Nie wiem czy dobrze, jeszcze nie udało mi się tego jakoś naukowo potwierdzić jaka jest długość kroku przy 160 cm wzrostu. 
Wypełzłam!
3070 energicznych kroków, czyli jakieś 1,5 km.
Na dziś wystarczy.

Dzień czwarty (to dzisiaj)

Przepyszne czeresienki, Szanowna Pani życzy sobie spacerować czy latać? Jeśli Matka Ziemia Szanownej Pani nie starcza - czersienki polecam - od zeżartego  pół kilo - startować można w zawodach balonowych. Tylko chodzi się trochę ciężko. Bieganiem zaś ryzykuje Szanowna Pani, że się obali na wykrocie jakim nierównym i z brzuszkiem czereśni pełnym będzie toczyyyć. To co? Zapakować?

Tak powinna wyglądać rekomendacja sprzedawcy.
Wzięłam 2 kilo.
Zjadłam już połowę.
Pęcznieję, ale oderwać się nie potrafię. Zaraz wychodzę na spacer.

LinkWithin

Related Posts with Thumbnails