grudnia 31, 2012

2013

Moja dzisiejsza "robótka" - świeże zdjęcia z Łodzi dla Was z serdecznymi życzeniami pomyślności! :)





grudnia 16, 2012

Finał Pasiatego i rozległe plany robótkowe




Pasiaty ukończony. 3 tygodnie taki prosty szalik robić, to wstyd. z doskoku, po dwa rządki, głowa się kiwa, już 23.30, głowa opada, drut w oku - znak - że trzeba kończyć i się kłaść spać. No to jak ja mogłam szybciej? Na szczęście całe 160 cm już za mną, zblokowane i (jak Mu Reksio pożyczy) Małżonek może szyku zadawać!

Aktualnie na szydełku z Czterdziestki chusta dla ukochanej Babci mojego Męża. Babcia już nie robótkuje, ale On w szufladzie trzyma (bo już nie nosi) zrobione przez Nią swetry. I teraz poprosił mnie i robótkę dla Babci na gwiazdkę. Wzór prosty, ale wdzięcznie wyglądać będzie jak już obrębię brzegi czymś ładnym i zblokuję.


 A jak to zejdzie z szydełka to mam tyle pomysłów...

 - dla jednej Takiej Ani Lalę obiecaną wykończyć (jakkolwiek by to nie brzmiało),

 - Kominek z listkami na drutach  -właśnie znalazałam piękny wzór u Maranciaków,

 - albo Inspira Cowl, żeby mi do czapki Wurm pasował,

 - czapkę z sową (nie wiem kto by ją nosił, bo ja mam dzięki Magdzie cieplutką "Wurm") ale jest tak ładna, że Maleństwo bym namówiła,

 - chcę się nauczyć robienia bombek na drutach (chociaż o tej porze roku, powinnam pododawać trochę rzędów do przerabiania, żeby mi wychodziły jajka, bo zanim tę sztukę pojmę - Wielkanoc będzie)

 - Chciałabym się dorobić jakiejś chusty albo szala w stylu estońskim, "wedding ring scarf" włóczkę Angel mam, druty mam, tylko umiejętności jeszcze za mało,

 - Marzę o zrobieniu własnych skarpetek - włóczkę mam, magic loop umiem, druty mam - nie mam wzoru/opisu/schematu który bym rozumiała, a z umiejętnościami... patrz pkt. wyżej,

 - na Ravelry mój album ulubionych puchnie... tylko doba w godziny dodatkowe nie puchnie!


grudnia 06, 2012

Koń jaki jest każdy widzi?

Odwiedzając kiedyś wspólnie z Mężem pasmanterię naraziłam Go na nie lada stres. Nie, nie przy kasie - wcześniej, w czasie oglądania zawartości gablot z niezwykle interesującym towarem. 
 - Patrz! - szepnął ciągnąc mnie za rękaw - Żółwik!
Faktycznie, na jednej z półek leżał mały bawełniany żółw.
 - Taaa widzę, to igielnik.
 - Igielnik? Na igły? I tak się w niego wbija? - Małżonek wydawał się zaskoczony.
 - No wbija, wolałbyś żeby Ci się w stopę szpilki wbiły?
 - Nie mógł bym go kłuć. On ma oczy!

To była niezwykle pouczająca wyprawa. Kiedy konstruowałam igielnik dla siebie, pamiętałam, żeby nie miał oczu.


Właściwie był to próbny konik - w pierwszych dniach posiadania maszyny, skleciłam kilka koników. Wychodzi mi na to, że był jedną z pierwszych uszytych przeze mnie maskotek. Pozostałe wywędrowały do ludzi a ten, z racji swej wątpliwej urody został ze mną, by ciężko pracować.

Warto odwiedzić blog Alexls, żeby zobaczyć jaka jest podobno najpopularniejsza forma igielnika. To właśnie tym tematem zainspirowana postanowiłam uhonorować konika wpisem. Zasłużył.

grudnia 02, 2012

Pasiaty w robocie





W 2011 zrobiłam Mężowi coroczny szalik. Z włóczki Magic Fine, cieniowanej, bardzo ładnej, ciepłej. Pamiętam że nawet szybko się uwinęłam, w jeden weekend. Tylko ten szalik mimo kolorków ładnie w siebie przechodzących jakiś smutny, nijaki mi się wydawał. Zakradałam się, nadprułam kawałek, przerobiłam przetykając szarą "Czterdziestką" i moim zdaniem zyskał na wizerunku. Na zdjęciu pasiaty w robocie. Jednego przybywa, drugi topnieje.


A jakby kto chciał grudniową niespodziankę to warto zajrzeć do Minimyszy :)

listopada 25, 2012

Wurm Romantic

Wurm, worm... robaczek po prostu. Wzór bardzo popularny na Ravelry ja zobaczyłam na Facebookowym Setnym Spotkaniu Robótkowym. Jedna z przedstawiających tam Dziewczyn pokazała czapkę Wurm z pięknej wiśniowo zielonej Himalayi. Ponieważ jestem w posiadaniu sporej ilości pięknej cieniowanej Magic YarnArtu 100 % wełny, nic nie stało na przeszkodzie, żebym sobie taką zrobiła... nic, prócz niemocy w rozszyfrowaniu opisu. Zupełnie nie działał mi na wyobraźnię. Magda (Ta od Wurm co mnie urzekła) Podesłała mi tłumaczenie wzoru i poszło bez przeszkód. 




Wersja podstawowa WURM jest unisex w stylu "na krasnala". Ładna, ale ja wyglądałam jakoś łyso. Stąd  wersja Romantic z kwiatkiem i listkami. Podoba mi się.

listopada 18, 2012

Jak można stracić głowę?

Noo głowę można stracić na wiele sposobów, co ja Wam będę opowiadała. Ważne, do czego taka głowa może się potem przydać! Na przykład kotom do zabawy.


Na szybko drobny upominek dla pewnej Zmysłowej Blogerki uczyniłam. Nie spodziewam się oczywiście, że sama za szydełkową mysią głową ganiać będzie, ale mam nadzieję dostarczyć Jej kotom odrobinę rozrywki. Wizerunek podobnego stwora zobaczyłam gdzieś w...  internecie. A jak by zaszyć w środku dzwoneczek/grzechotkę? Albo natrzeć walerianą? Koty by to kochały. Musze pomyśleć nad rozwinięciem interesu!

listopada 03, 2012

Bomb(k)owo, czyli - W fabryce bombek byłam!

Za górami za lasami... jak dla kogo, dla mnie całkiem niedaleko, w Piotrkowie Trybunalskim jest (uwaga, żebym się nie pomyliła): Zakład wyrobu ozdób choinkowych czy jakoś tak. Po naszemu FABRYKA BOMBEK! Na uboczu miasta, wokół naprawdę zrujnowanych fabryk niepozorny budynek a w środku... DZIESIĄTKI TYSIĘCY BOMBEK!

W korytarzu kartony, pudła i sterty opakowań. Bombki i brokat absolutnie wszędzie. W holu, w toalecie i jadalni. Po 20 minutach przebywania tam - we włosach, nosie i na butach.
Najpierw miejsce, gdzie nie można robić zdjęć -  dmuchalnia (naprawdę się tak nazywa) gdzie panie i panowie... no tak, to dość oczywiste - dmuchają bombki. Szum palników gazowych, gorąc, upał i cieknące szkło, które wprawnym dłoniom daje się formować.

Potem bombki, (przezroczyste bańki i kształty z foremek, są wypełniane kropelkami czegoś srebrnego i glukozą (tyle zapamiętałam). Następnie wędrują do wytrząsarki, która równomiernie rozprowadza to coś srebrne z glukozą w środku baniek.

A potem to już tylko solarium...


plaża...


wypoczynek...


I do malowania! Dla chętnych odwiedzających zakład - stanowisko do malowania bombek. Cieknący klej i kilogramy brokatu. A obok siedzi pani, która z tymi narzędziami radzi sobie naprawdę sprawnie i wprawia nas tym w kompleksy.


Mokry klejowy szkic obsypujemy brokatem.


A pomalowane dzieła odkładamy na taki oto gustowny stojaczek (proszę się tak uważnie w szlaczki nie wpatrywać. Te akurat zostały wykonane przez pięciolatki)


A ta już przeze mnie. Podobno mam talent ;)



A tę kupiłam...

 - Poproszę bombkę dla teściowej.
 - Z ostrymi krawędziami, to na odpadach z produkcji pani znajdzie...
 - Ale ja mam dobrą teściową!
 - To proponuję białą z zawijaskami.


Wśród trzech poniżej, jedna jest dla Męża...


Jak by podsumować... Z jednej strony - wewnętrzne dziecko usatysfakcjonowane i oczarowane obcowaniem z brokatem, szkiełkami, kolorami - jak w fabryce Św. Mikołaja. Z drugiej  - nie przypuszczałam, że to tak ciężka fizyczna praca w oparach lakieru, przy palnikach, w hałasie itp. żeby powstały kruche bańki.

I taka mała wskazówka: Jak się utytła bombkę w trakcie ozdabiania, to nie należy jej gorliwie odmuchiwać nad miską zawierającą jakieś 0,5 kg brokatu... Dość dokuczliwym efektem ubocznym może być uzyskany z zaskoczenia makijaż wybitnie sylwestrowy, co w pierwszych dniach października jest pewnym naddatkiem estetycznym.

września 22, 2012

Gadam, lata,pełen serwis...

Jesienna, ale słoneczna sobota na osiedlowy ryneczek przywiodła rzesze kupujących. Rzesze sprzedających siedziały tam już od świtu. Nie spiesząc się, wędrowałam między mniej i bardziej zorganizowanymi straganikami.  
 - Mleeeko świeże od krowy! Mleeeko!
 - Kapcie wełniane, na zimę cieplutkie!
 - Kuuuury na rosół!

Uwagę mą przykuła Pani, która wyraźnie w marketingu sprzedaży zaszła krok dalej niż pozostali. Owszem nawoływała jak większość, ale...Ha! Siedząc nad wiaderkami pełnymi pomidorów swoje zawołania dopasowywała do potencjalnych odbiorców. Najpierw mijała ją staruszka.

 - Pomidory, pomidory na wątrobę zdrowe, na krążenie!

Kiedy "stoisko" mijała mama z dzieckiem - usłyszała:

 - Pomidorki, bez nawozów dla dziecka idealne!

Nie ma co, wyrobiła się kobieta - z uznaniem patrzyłam na jej kreatywne zabiegi...

 - Pomidory, Pomidory dobre na dietę, dietetyczne!!!

Osz Ty!TO DO MNIE!!!

To chyba był ostateczny motywator, który kazał mi wieczorem założyć buty biegacze, galotki oraz bluzę i wyruszyć na wieczorne marszotruchtanie. I tak już prawie miesiąc, minimum 4-5 razy w tygodniu marszotruchtamy sobie z Maleństwem po Łodzi jednorazowo jakieś 6 (czasem więcej, czasem mniej) kilometrów. Na razie. Do 10 chciałabym dojść (dobiec). 
Plusy: Dużo lepiej śpię
Minusy: Coś mnie w łydce strzyka.

W każdym razie, jest to póki co największy w moim życiu dobrowolny zryw aktywności fizycznej. Kupiłam sobie jeszcze SHAPE z płytą z 40 minutowym programem ćwiczeń Ewy Chodakowskiej. Już raz oglądałam. Zakwasów w udzie dostałam od samego patrzenia więc trochę potrawa zanim się odważę stanąć w geterkach i koszulce przed telewizorem. Za to świetnie mi idzie czytanie forów i stron biegowych.

Na polu działań tekstylnych czy włóczkowych od dłuższego czasu posucha spowodowana brakiem weny. Jedynie na szydełku rączki i nóżki lali dla Ani z którą zawarłam robótkowy układ o wymianie dzieł. Na pewno pokażę cudo jakie dla mnie szykuje!

No to lecę!

lipca 21, 2012

Lipcowe drożdżowe i kurs obierania porzeczek.

Z owocami. Konkretnie z porzeczkami czarnymi (moje ulubione), czerwonymi i śliwkami.

Ciasto:

60dag mąki
4 dag świeżych drożdży 
8 łyżek cukru, albo i 9
1 szklanka mleka
4 łyżki oleju
1 jajko
szczypta soli

Ciasto zagniotła mi maszyna do chleba. Po wyłożeniu do blachy wysypałam na wierzch owoce i odstawiłam na 15 minut do podrośnięcia.



 "Na piechotę" robiłabym je tak:
W jakieś 4 łyżki letniego mleka  wymieszane z łyżką mąki i cukru wkruszyłabym drożdże. Jak by zabomblowały dorzuciłabym resztę składników, zagniotła ciasto i odstawiła je w ciepłe miejsce na jakieś 40 - 50 minut. Potem zagniotłabym znów, wyłożyła do formy na 15 minut i posypała owocami.

Po około 15 minutach wierzch posypałam kruszonką robiona na oko (no niestety, trochę masła, mąki i cukru)
Piekłam 50 minut w 180 stopniach (pierwsze pół godziny z termoobiegiem).

Upieczone i już wystudzone ciasto polukrowałam delikatnie ( cukier puder i woda )



Widziałam ostatnio jak ktoś obierał czerwone porzeczki  podskubując delikatnie  palcami. OSZALAŁABYM. Czerwone porzeczki (wiem co mówię, bo dostałam trzy kilo)  wybornie separuje się widelcem. 

Mianowicie: 
1. Wartko chwytamy w dwa palce lewej ręki ogonek z doczepionymi porzeczkami.
2. Operacji dokonujemy nad naczyniem w którym maja spocząć porzeczki
3. W prawej dłoni dzierżymy widelec.
4. Między ząbki widelca wciskamy ogonek gronka porzeczek
5. Pociągamy widelcem w dół i wtedy porzeczki z widowiskowym trytnięciem (tak robią trrrrt) rozpryskują się po kuchni.

W tym momencie następuje przerwa na wymianę pojemniczka docelowego na głębszy. Miseczka, wiadereczko, co tam kto ma.

6. Punkty od 1 do 5 powtarzamy jakieś 10000 razy.

Wieczorem stwierdzamy, że kilka kuleczek malowniczo rozdyźdało się nam na skarpetkach od spodu ale cóż to za mizerna cena, kiedy cieszyć się możemy takim pysznym ciastem.

Z czarnymi nie da się niestety tak zrobić i trzeba skubać. Ale są pyszne!

lipca 16, 2012

Dzienniczek treningowy

Namarudziłam Squirk, namarudziałm w sklepie, sobie i Maleństwu też marudziłam: Khyyy! Może ONE są za duże!? MOŻE! Ale już za późno albowiem rozpoczęłam khem khem treningi. I chyba nie są. Czas start.

Dzień pierwszy (liczę od posiąścia obuwia)

Dopadła mnie spóźniona żołądkowa zemsta i w nowych butach biegałam jedynie na krótkim odcinku za to szybko i kilka(naście) razy.

Dzień drugi

Osłabiona nieco uskutecznianym poprzedniego dnia "treningiem" wychynęłam z nory jedynie na krótki spacer, aby obuwie treningowe nonszalancko przykurzyć, aby świeżością po oczach nie dawało. Spacer okazał się nawet krótszy niż planowałam bo zawiało, zaciemniło i lunęło. Zdarzenie to uwydatniło poważne braki w moim osprzętowaniu - mianowicie: nie mam KURTKI DO BIEGANIA co w naszym klimacie niemalże wyklucza IMHO obcowanie z tą dyscypliną. ;) (czytaj - zapragnęłam Nike cyclone vapor jacket, bo jest taka słoooodka) Zastanawiam się czy bez kurtki jest sens zaczynać w ogól. Dobra, żartowałam.

Dzień trzeci.

Pół godziny pipczenia krokomierzem i udało mi się go wyzerować oraz ustawić długość kroku. wypipczałąm 51 cm i tak już zostało. Nie wiem czy dobrze, jeszcze nie udało mi się tego jakoś naukowo potwierdzić jaka jest długość kroku przy 160 cm wzrostu. 
Wypełzłam!
3070 energicznych kroków, czyli jakieś 1,5 km.
Na dziś wystarczy.

Dzień czwarty (to dzisiaj)

Przepyszne czeresienki, Szanowna Pani życzy sobie spacerować czy latać? Jeśli Matka Ziemia Szanownej Pani nie starcza - czersienki polecam - od zeżartego  pół kilo - startować można w zawodach balonowych. Tylko chodzi się trochę ciężko. Bieganiem zaś ryzykuje Szanowna Pani, że się obali na wykrocie jakim nierównym i z brzuszkiem czereśni pełnym będzie toczyyyć. To co? Zapakować?

Tak powinna wyglądać rekomendacja sprzedawcy.
Wzięłam 2 kilo.
Zjadłam już połowę.
Pęcznieję, ale oderwać się nie potrafię. Zaraz wychodzę na spacer.

lipca 13, 2012

Imieniny były, czyli Biegnij Kot, biegnij...!

Moje, jakiś czas temu. A jak imieniny czy inne święto ( na przykład  Dzień hydraulika się liczy, albo Dzień warzyw korzeniowych), to czas na uprawianie dyscypliny - Naciąganie Męża. Dyscyplinę tę uprawiam okazjonalnie (ha ha akurat!), częściej jednak niż bywają Igrzyska Olimpijskie. Tak ze sto razy częściej. Skala naciągania różna bywa. A to kefirek, a to kolczyki, książka, niteczki, włóczki, książka o niteczkach i włóczkach, szmatki itp. Na pewno to znacie. 

Od jakiegoś czasu chadzam polatać. Wieczorami. Z muzyką w uszach i ćwiczeniami rozciągającymi na końcu. Jednakże latanie to uprawiam mocno nieregularnie, co ani chybi spowodowane jest sklerozą, bo jak inaczej wytłumaczyć, że tuż przed zaśnięciem, myślą poprzedzająca me pierwsze chrapnięcie jest: Szlag! Miałam se dzisiaj polatać! 

Latanie powyższe jak się już zdarzy uskuteczniam w obuwiu które nie jest od Hilfigera czy Stelli McCartney. Fakt ten nie tylko Hilfiger, czy McCartney są w stanie naocznie stwierdzić, tym bardziej, że buty owe z racji zaawansowanego wieku  pod vintage spokojnie mogą podchodzić. Szczególnego wpływu nie oszukujmy się, na częstotliwość biegania leciwość butów nie ma, ale faktem jest że czasem mnie w prawą stopę skurcz łapie - tylko w nich.
Dodatkowo natchniona przez Brahdelt oraz wsparta planem treningowym i zaleceniami ogólnej natury przez Squirk zapragnęłam nowych butów...


No i już mam. Perwersyjnie paskudne. Wyglądam w nich komicznie - nogi mam jak zapałki w kasztanach (robiliście kiedyś ludziki?), bo Bozia obdarzyła mnie szczupłymi kostkami i ich przyległościami. Ale są wygodne i podobno dobre. Oczywiście jak po większości zakupów wieczór spędzam na rozważaniach, czy aby nie za luźne? Może ta przymierzana 14 z kolei para byłaby lepsza niż faktycznie kupiona 26? Może jeszcze mi się odmieni i jutro pojadę znów sobie poprzymierzać? Jeszcze nie wiem. Póki co czas popracować nad systematycznością. A na swój pierwszy maraton kupię sobie jakieś piękne! Pewnie  nawet od Stelli McCartney ! ;)

P.S. Na zdjęciu pozuje również spódniczka biegowa i trzy pary skarpetek. A właśnie przed chwilą Maleństwo znalazł pedometr. Może mnie zdyscyplinuje.

czerwca 16, 2012

Sernik (zbytszybkoznikający) chałwowy

Jakaś zaraz weszła mi w ramię. Prawe. Ruszać nim nie mogę, machać też nie - kiepsko. A tu wena kulinarna jak mnie nie złapie jak nie przydusi...SERNIK PIECZ! CHAŁWOWY! Z przepisu Dorotus.

No pięknie. Sernika jeszcze w życiu nie piekłam. Chałwowego to już w ogóle, a tu jeszcze do dyspozycji mam tylko moja lewą rękę i gdzieś tak 1/5 prawej.

Choć w sumie co by mi nie wyszło - najwyżej posypię czekoladą - Maleństwo zje.

Wzięłam więc:
na spód:
  • Ciastka Sasanki z Lidla (w oryginale 100g Digestive) w ilości 210g (czyli paczkę) pokruszyłam drobniutko i zagniotłam z 50g masła.
Pomemłałam i rozłożyłam dokładnie ugniatając w tortownicy o przekroju 27 cm, wyłożonej papierem do pieczenia. W oryginalnym przepisie było na średnicę 23 cm. Ciągle zapominam kupić. Ale w sumie to dobrze, bo by mi wylazło z formy na bank. Odstawiłam na bok.

masa serowa:
  • 1 kilogram mielonego twarogu sernikowego (u mnie z Lidla)
  • 3/4 szklanki cukru
  • 125 ml śmietany 30%
  • 4 jajka
  • 1 budyń waniliowy
  • 350 g chałwy waniliowej (u mnie też z Lidla)


Zmiksowałam ser z cukrem, dodałam budyń, śmietanę i jajka - zakręciłam wszystkim i wmieszałam łyżką pokruszona chałwę (taka podziabana była, nie dokładnie rozgnieciona, kawałki mniej więcej 1x1x1)

Masę wylałam na ugniecione ciastka i do pieca na godzinę w 170 stopniach. Pierwsze pół godziny z termoobiegiem, drugie bez. Studziłam jakieś pół godziny przy uchylonym piekarniku a potem zwyczajnie - na stole. Wyszedł taki, że o ja...... nie mogę ;)

Na przestudzony wylałam polewę z około 150 g chałwy (dokładnie rozgniecionej widelcem) i 125 ml śmietany kremówki (30%). (podgotowane, mieszane - zgęstniało). Po nocy spędzonej w lodówce sernik wyglądał tak:


A po krojeniu (którego się obawiałam nieco) tak:

Pyszny, nie za słodki(chociaż słodki, bo przecież to deser, a nie schabowy), kremowy, dobrze się kroi, chałwa wyczuwalna ale nie przytłacza i nie zamula, sezam lekko podchrupuje. I do tego pieczony lewą ręką! Podobno przechowywany w chłodzie zachowuje świeżość do 7 dni. Ciekawe komu udało się to sprawdzić?!

czerwca 13, 2012

12/12 Om nom nom nom...


Czerwcowe wyzwanie projektu 12/12 dość szybko doczekało się realizacji, rzekłabym - wcielenia. Opętana Muppetami wykorzystałam Ciasteczkowego Potwora. Po pierwsze jest...no, powiedzmy -  twarzą mojej makatki, a poza tym cytat z niego - mam nadzieję - doskonale nadaje się do komentowania moich cukierniczych poczynań. W planach kolejne Muppety wg wzorów od Michelle. Marzy mi się taka Muppetowa narzuta...

czerwca 09, 2012

Little Bird

Zwiedzając strony dotyczące mojej nowej korby, czyli Paper pieced, natknęłam się na wspaniałą inicjatywę - blog z bardzo ciekawymi, darmowymi wzorami - Fandom in Stitches
Postacie z kreskówek, gier, motywy filmowe, bohaterowie Mappetów i Ulicy Sezamkowej... po prostu SZAŁ! Przeczytałam tam prośbę o zgłaszanie się osób chętnych do testowania wzorów. A co mi tam - spróbuję, pomyślałam i wysłałam zgłoszenie do Michelle (twórczyni wzorów) Już za parę minut miałam odpowiedź, oraz dwa wzory do wypróbowania. Wybrałam Little Bird - ptaszka z Ulicy Sezamkowej. Uszyłam go w dwa wieczory. Moim skromnym zdaniem wygląda jak żywy!

While visiting websites dedicated to my new interest which is Paper pieced, I came across a wonderful initiative - a blog with very interesting free patterns - Fandom in Stitches.
Cartoon and games characters, movie motives, fellows from Muppets and Sesame St. - what a craze! I found there an announcement to all the people keen on testing new patterns. Well, why not try? - thought I and sent an application to Michelle (the author of the patterns). A few minutes later I got the answer together with two patterns to try out. I chose Little Bird - a birdie from Sesame Street. It took me just about two evenings to sew it. IMHO the little guy looks like a livin' bird ;)

Michelle prowadzi swój blog O TUTAJ JEST link do wpisu o Little Bird :)  Stworzyła już wiele ciekawych wzorów PP. Tworzą również jej znajome, to taka ogólnoświatowa inicjatywa. Schematy do nich znajdziecie na Fandom In Stiches - zajrzyjcie tam koniecznie!

Michelle runs her own blog HERE YOU CAN FIND the link to Little Bird :) She has created many interesting PP patterns, just like her friends, it's a kind of multinational thing. You can find the patterns on Fandom In Stiches - definitely a place to visit!

czerwca 03, 2012

Paper pieced

Tydzień temu spróbowałam techniki patchworkowej "szycie na papierze" Paper Pieced. No i wsiąkłam.  Pojedyncze bloki szyję według wzorów znalezionych w internecie - rozszalałam się. Oczywiście wciąż mi za mało materiałów, kombinuję z tego co mam - odbieram Mężowi koszule, odcinam rękawy od sukienek... Poniżej mój urobek tygodniowy.


Coś pójdzie na torebkę, coś na makatkę, coś na narzutę, może poduszkę uszyję jakąś. Póki co rozkoszuję się dłubaniem w pojedynczych schematach.

maja 29, 2012

Gruszka

 Gruszka w oddali.

 Zdjęcie poglądowe z kartka formatu A4


Godzinka natchnienia i bawełniana pikowana gruszka gotowa. Osobiście cięta ze skosu lamówka, pozostała z narzuty i napis wyszyty maszynowo. Całość przyda się w przedszkolu - zawiśnie na niej jadłospis.

maja 28, 2012

12/12 majowy Papierowy Patchwork

Proszę Państwa oto świeczka. Chyba nie macie żadnych wątpliwości...



Majowe wyzwanie było dla mnie wyzwaniem no takim że ho ho. Ambitnym! Naoglądawszy się cudeniek uszytych sposobem PP (Paper Pieced) zapragnęłam i ja zmierzyć się z tym zadaniem. Wczoraj po 23.00 zabrałam się za docinanie szmatek. Wybrałam świeczkę bo: była tematem majowym i... miała tylko 8 elementów. Na początek wystarczy. Wydrukowałam sobie na zapas 3 schematy - jeden popsułam, jeden wykorzystałam a jeden mi został na pamiątkę. Technika bardzo mi się spodobała, na pewno się teraz w niej rozszyję z przyjemnością.

A świeczka? (bo to JEST świeczka, ambitni z dobrymi chęciami świeczki się tam dopatrzą ;) ) - przyda mi się do jakiejś bożonarodzeniowej dekoracji.

W kolejce już czekają nowe wzorki, aż nie wiem za co się zabrać. Chyba serca wskoczą pod maszynę, bo śluby się u znajomych szykują.

maja 22, 2012

Kremowe ciasto na roladzie, z bananami


Po prostu :) Pyszne!

Przepis z blogu Moje Wypieki  Przekroju nie ma, bo błyskawicznie zniknęło. Polecam.

maja 19, 2012

Nałożnica


 Nałożnica narzuta mi wyszła z planowanej małej narzutki na pojedynczą sofkę. 

215/165 cm
Pod słońce ale z wiatrem. Trudno się wczoraj zdjęcie robiło, w roli stojaka - ulubiony dwumetrowy Mąż.



 Pierwsze w życiu próby pikowania "lotem trzmiela". Nie oszukujmy się, - póki co w moim wykonaniu to "wstawiony szerszeń"

Szlachetnego zewłoka część spodnia.

Dane techniczne:

tkaniny: Głównie Ikejańskie, jedna koszula, kawałek sukienki kawałek pozostały po zwężonej poszewce, części dwóch zasłonek i jakieś ścinki.

nici: Z pakietu Lidlowego dostępnego w sklepach przed rokiem. W sumie jakieś 1,5 km.

czas poświęcony: Myślałam, że potrwa to dłużej.

wnioski ogólne: Bakcyl patchworkowy bez wątpienia złapany. Obmyślam kolejne projekty.

maja 13, 2012

Prawie jak narzuta...patchworkowa.


               Rozochocona pierwszym patchworkowo poduszkowym powodzeniem zaszalałam - powycinałam kwadracików na narzutę wg wzoru "16 łatek" z książki Patchwork krok po kroku. Tak to wyglądało na początku:


Nie byłabym sobą, gdybym nie ulepszyła wzoru... Miała powstać narzuta o wymiarach mniej więcej 140/160  taaa miała, ale machnęłam się w obliczeniach i tak rozochociłam, z aktualnie mam top narzuty 160/200... Nie mam pojęcia jak ja to wszystko upnę i przepikuję. Póki co - walczę.

maja 08, 2012

Pierwszy Patchwork

- Naprawdę potrzebujesz tej koszuli? - zapytałam Maleństwo zamierzając się nożyczkami na jego "wyjściową"
 - TAK! - jednym rzutem swojego dwumetrowego ciała rzucił się, by bronić odzienia.
- A tej? Niewinnie podsunęłam mniej wyjściową, lubianą i już dawno przez mnie upatrzoną...
 - Tę możesz wziąć

               Nożyczki, papierowy szablon, godziny spędzone na forach szyciowych... teorię musiałam przecież poznać. Ambicje miałam wielkie - narzuta, albo chociaż narzutka 140/180 patchworkowa. Ale ani maty ani nożyka, ani materii odpowiedniej ani WENY. O ile pozostałe elementy można jakoś nadrobić, zaradzić im, to brakowi weny zaradzić się nie da. 

         W końcu uznałam, żeby zamiast porywać się na narzutę, której rozgrzebanie większy dołek spowoduje, zabrać się na początek za poduszkę/poszewkę. I tak powstał mój pierwszy patchwork, były i krzywe cięcia i niemal kompletnie niedobrane materiały i pikowanie pijanym trzmielem i kanapka powywijana we wszystkie strony ale cały czas powtarzałam sobie, że na tym obiekcie potrenuję. W razie wizyty gości będę do piwnicy chowała, a poszewka krzywa, czy nie, zawsze się przyda. 
          
Jestem z siebie dumna: zaczęłam, skończyłam, gościom z daleka pokazać można, a przede wszystkim popatrzyłam sobie o co chodzi z tym schodzeniem się szwów, ściąganiem, kolejnością szycia itp. Na pewno wiele błędów jeszcze przede mną, ale pierwszy patchwork już za mną. Spodobało mi się - czas na kolejne.

maja 06, 2012

Takie tam - jak Karolina z Karoliną :)

Natchniona jednym zdjęciem Jednej Pani, bloggerki Karoliny - pięknie prezentującej się w czerwonej sukni, uczyniłam Ją samą. Na zdjęciu pozujmy obie. Możliwość wykonania na żywo takiego zdjęcie, to raczej pobożna prośba, bo póki co jeszcze się na żywo nie spotkałyśmy. Więc na razie taka próbka.

kwietnia 14, 2012

12/12 - Chanelkowata, czyli wiosna w klimacie retro.


"Paaani, jemu się tak chce dzisiaj robić jak mnie szczekać!" - powiedział do mnie pomocnik szewca, kiedy po raz trzeci tego dnia pojawiłam się w drzwiach zakładu ściskając w rękach prawie ukończoną skórzaną torebkę.. Do pełni szczęścia i obrazu mego dzieła brakowało tylko zapięcia. Napę sobie wymyśliłam. I ta napa stała na przeszkodzie , żebym ukończyła swój kwietniowy wkład w projekt 12/12.




 - To może ja przyjdę za godzinę?  - zapytałam odkrywając w sobie ciągle nowe pokłady cierpliwości.
 - Może pani...a może tu obok w parasolach nabiją...?
 - Obok? W parasolach?
 - Tu, dwadzieścia metrów dalej jest naprawa parasoli, napy tez nabijają.

Pofrunęłam. Drżącymi dłońmi podałam panu wypieszczone kawałki skóry i bawełny.

 - Usługa ma być ekspresowa, czy za dwa dni pani przyjdzie odebrać?

PFFFff

  - EKSPRESOWA!
 - No, to cena będzie wyższa.

Zadrżałam...

 - Cztery pięćdzięsiąt.
Uff

I już. Miałam ją. Torebkę,  na kwietniowe wyzwanie i przedstawiciela na konkurs Łucznika - Wiosna w klimacie retro.

Startuje w kategorii nr 3. - Akcesoria, dodatki, torebki w stylu lat 20 i 50tych. Wybrałam inspirację torebką Chanel 2.55

W lutym 1955 roku premierę miała pierwsza torebka Chanel 2.55, w kwietniu 2012 roku premierę ma moja, inspirowana chanelką. Łucznikowy konkurs dał mi doskonały pretekst, żeby z second hand’owych spodni uczynić coś modnego, inspirowanego klasyką. Torebek nigdy nie za wiele, rzuciłam się zatem na artykuły traktujące o słynnej torebce i bogata w wiedzę ruszyłam do działania, by łączyć modowe epoki. Pierwowzór był pikowany, ale uznałam,że w wiosnę wejdę przebojem. Zamieniłam pikowanie na napowanie - moje kawałki skóry miały napki maleńkie… uznałam, że torebka zyska trochę ostrzejszego rysu. Chanelki początkowo produkowane były w kilku tylko kolorach – czarnym, beżowym, brązowym i…granatowym. Doskonale! Taki właśnie kolor ma moja. Świetnie będzie pasować do modnego w tym sezonie trendu marynarskiego. Każda, miała wnętrze z czerwonej skóry - mnie w środku też czerwono, ale ożywiłam trochę „czeluść” torebki wszywając must have tego sezonu, czyli kwiatową łączkę. Kolejne nawiązania do oryginału, to zewnętrzna, tylna kieszonka (kiedyś na bilecik od wielbiciela, dziś na bilecik…MPK), oraz łańcuszek z przepleciona skórą. 

Na początku było tak:


 A potem tak:

A teraz to już tylko pozostaje mi za siebie trzymać kciuki (potrzymajcie proszę  i Wy) i torebkę nosić.

marca 21, 2012

Wiosnę widziałam!

Wiosnę bibułkowo, foliowo, tildową. W przedszkolnych dekoracjach zamieszkał tildowy strach na wróble. Wcale nie straszny (mam nadzieję), bo uśmiechnięty.


Do wygrania fantastyczna bransoletka ze srebra i kolorowych opali. Polecam Wiosennie!

marca 19, 2012

Kosmetykowo

Szajajaba zaprosiła mnie ostatnio do zabawy blogowej. Mam wymienić 5 ulubionych seriali i 5 kosmetyków, bez których nie ruszam się z domu. Na seriale przyjdzie czas jeszcze, bo konik to mój całkiem spory i zasługuje na osobny wpis, a dziś - kosmetyki.

1. Krem do rąk - tych 7 tubek pozujących do zdjęcia znalazłam w swoich torebkach, na lodówce, w pokoju i w łazience w ciągu jakichś 5 minut. Bez wątpienia bez kremu do rak nie wychodzę z domu. Ręce myję często...bardzo często, a po każdym umyciu krem musi być - inaczej piszczę i mam zły humor.

2. Pomadka ochronna - też mam kilka - w torebkach i kieszeniach kurtek. Na zdjęciu 2 sztuki Alterra z Rossmana (bardzo dobra) i Bebe (może być). Zabłąkał mi się gdzieś Carmex, też go chętnie używam, ale gdzieś się schował (pewnie przygniótł go w jakiejś torebce krem do rąk).

3. Zapach - rzadko noszę przy sobie, ale praktycznie nie zdarza mi się zapomnieć użyć jakiejś wody rano.
Na zdjęciu:
 -  mój ukochany (używam właściwie nieprzerwanie od jakichś 15 lat) Davidoff Cool Water (flakonik 100ml starcza mi na niecały rok).
 - Versace Red Jeans - Pierwszy raz dostałam od Mamy jak zdałam egzamin o liceum, od tej pory były ze cztery :)
 - Davidoff Cool Water Wave -  dostałam od Teściowej - ciekawa wariacja na temat Cool Water
 - Olejki zapachowe Wisaal i Lotos od Męża - oryginalne i bardzo trwałe, budzą zainteresowanie, choć używam oszczędnie - zwracają uwagę.

Jestem bardzo wrażliwa na zapachy, trudno mi zaakceptować na dłużej, polubić nowe. Tych się trzymam od lat. Choć na łiszliście gdzieś tam za nową maszyną doszycia mam Miracle Lancome i Addict Dior'a.

4. Róż do policzków - pozują: Avon i Bourjois. Z ich pomocą "ożywiam" się rano. Policzki, lekkie muśnięcie pod brwiami, paluchem po ustach i już. Wyglądam na obudzoną (chyba).

5. Cienie do powiek nie zmieściły się na zdjęciu. Używam codziennie różnych kolorów, różnych firm. Najważniejsza jest baza pod nie. Maleńki słoiczek Art Deco wystarcza na rok, a używam codziennie. Każde cienie się na niej trzymają..

6. Pudry brązujące też się nie zmieściły :D

Paznokcie na kolorowo maluję rzadko. Tusze do rzęs najczęściej dostaję w prezencie i ciesze się tym co mam (latem chętnie używam granatowych), podkładu w spisie nie uwzględniłam, bo nie nosze go ze sobą. W każdym razie większą część roku jest to L'oreal Infalible 220 Sand.

Makijaż robię dwufazowo: W domu przed wyjściem podkład i tusz, a reszta w samochodzie w drodze do pracy. To jest dopiero wyzwanie! Na pierwszych światłach rzucam okiem na torebkę, czy wszystko wzięłam. Nic nie wyciągam, bo krótko stoję. Na kolejnych już stoję dłuuugo. Tak w sam raz na bazę pod cienie, róż i jedno oko, czasem konturówkę do ust. A potem jadę. Jak mam szczęście (rzecz względna) to drugie oko robię jakieś 6 kilometrów dalej i uzupełniam całość pudrem brązującym. Jak korków nie ma, to zdarza się, że dojeżdżam do pracy w samym różu, albo co gorsza z jednym okiem! W każdym razie czasem witają mnie słowa Szefowej: Ooo widzę, że miała dziś Pani dobra drogę, same zielone były?


Do zabawy zapraszam wszystkich, którzy mają ochotę wziąć w niej udział i podzielić się swoimi kosmetykowo-serialowymi szaleństwami.

LinkWithin

Related Posts with Thumbnails