stycznia 09, 2010

Chłodnia kominowa

Wiem, dziwny tytuł i na oko nieadekwatny, bo to na zdjęciu ma grzać, a nie chłodzić, ale Mąż mi powiedział, że te duże "kominy" to nie kominy, a chłodnie. Więc, ponieważ mój wytwór jest duży, nie jest kominem a chłodnią. Kominową. Pod tą czapką wbrew pozorom nie skrywa się moje cudne lico, a lico... tak, zgadliście - Reksia. Cały komplet jest z Zorzy i Kalinki. Kalinkę granatową kupiłam 100 lat temu...No dobra, jakieś 8 lat temu i do tej pory nie mogłam zużyć. Nawet po ukończeniu chłodni kominowej i czapki (czapka ma podwójną włóczkę Kashmir i jedna nitkę Kalinki), jeszcze mi trochę zostało. Wszystko robiłam na drutach Addi rozmiar 4,5. Chłodnia robiona dookoła, czapka zszywana.

Na obrazku powyżej widzicie chłodnię kominową zamotaną podwójnie, zastępuje szalik. Jak się pewnie domyślacie, kiedy ja ją noszę, na zachodzi mi na stopy ja Reksiowi, ale i tak całkiem sporo zasłania.


Jeśli chłodnię kominową zamotamy z przodu, to otrzymamy układ zwykłego komina - opatulenie szyi i głowy w formie kaptura.


Chłodnia zamotana z tyłu, daje fajny efekt szalika i luźnej czapki.


Tadam tadam, chłodnia ma z jednej strony dziurki i przewleczoną aksamitkę, dlatego może być też narzutką.

Chłodnia na płasko, jeszcze przed blokowaniem. Ależ jestem z niej dumna :)

stycznia 08, 2010

Znalazłam słodycze :)

To się z Wami podzielę :)

U A...Nulki kolorowe przydasie.

W Krzyżykach niespodzianka.

Anek 73 rozdaje w Noworocznie.

Przy kominku siadam... i widzę m. in pięknego królika

Ania Konieczna - jeszcze więcej czeka gdzieś...

Neverending story - czyli niekończąca się góra prezentów

Pasjoneria ofiaruje i oferuje stempelki i inne

Tajemnicze urodzinowe cukierki Martity

Pierwsze candy u Sewing Lady

W Zaciszu Wyśnionym - Szeptem

i jeszcze Biżuteria Hand Made, czyli Śnieżne Korale

Kalisz made - coś słodkiego



stycznia 06, 2010

Miś Pluszatek



Przeczytałam ostatnio na blogu Miluszkowy Kuferek o pięknej akcji organizowanej specjalnie dla blogujących przytwórczyń (= twórczyń przytulanek).

Nie potrafię szyć - właściwie nigdy nawet nie próbowałam, ale pomyślałam, ze mogę zrobić coś szydełkowego. Od razu zdecydowałam się na tulaczka (tak nazywam tę formę maskotki). Głowę robiłam podpierając się schematem znalezionym na Tym Blogu. Moja jest trochę zmodyfikowana, ale z tego przepisy wychodzi porządny misiowy łepek. Powstał w dwa wieczory, a mój Mąż od razu ochrzcił go Misiem Pluszatkiem.

Jeszcze w tym tygodniu Pluszatek pojedzie w paczuszce do organizatorki zabawy. Mam nadzieję, że sprawi radość jakiemuś Dzieciaczkowi. Włożyłam w niego kawałek swojego serduszka i myślałam w czasie robienia go o samych miłych rzeczach. Nawet juk ukłułam się igłą przy zszywaniu. :D

Potrafi otrzeć łezki, cieszyć się z dziecięcych radości, dochować tajemnicy i kochać całym swoim wełnianym serduszkiem. Chciałbym, żeby Pluszatek został czyimś przyjacielem. I wiem, że on też tego bardzo chce!

stycznia 05, 2010

Che Che


Nie, nie śmieję się tak szyderczo. To nazwa chusty, którą miałam Wam pokazać. Najpierw zobaczyłam ją na blogu Hooked on Crochet, potem U Antoniny. Pod obydwoma linkami znajdziecie schemat. Spodobała mi się i znalazłam w pudłach włóczkę z której mogłam ją zrobić, kupioną 1,5 roku temu z przeznaczeniem na jakiś szydełkowy sweterek. To Kotek wiskozowy, jakieś 3 motki (z czego prawie jeden na frędzelki). Zdjęcie niedokładnie oddaje kolor, on się chyba nazywa jeans, a w naturze jest bardziej szary, jasnografitowy...dziwny, ale szlachetnie wygląda :)

Chusta ma mniej motywów, bo wychodziły mi większe niż w opisie, ale sądzę, że nie traci na urodzie. Nie dodałam też koralików, w trosce o zęby, gdybym nagle zapragnęła zamaszyście się nią owinąć. Prezentuje Reksio, bo Maleństwo wraca jak już jest ciemno, a samej ciężko uprawiać fotograficzne wygibasy.

stycznia 04, 2010

Niestety i stety :)

Niestety


W Sylwestra pojawiłam się w przyszpitalnej poradni ortopedycznej z pewnością, że usztywnienie mi zdejmą mili państwo i będę mogła hasać. Niestety okazało się, że czekają mnie jeszcze 2 tygodnie (lekarz proponował 4 tygodnie, ale się targowałam) z nogą w szynie. W szpitalu spędziliśmy około pięciu godzin, więc na wyjazdową Imprezę Sylwestrową dotarliśmy koło 18 a nie jak planowaliśmy - rano.

Stety :)

Ale i tak (co oczywiste w takim Towarzystwie) spędziliśmy wspaniałe dwa dni. Dzięki Znajomym załapałam się na wszystkie atrakcje. Na ognisko i pokaz fajerwerków dowieźli mnie na sankach (potem na tych sankach zostałam uprowadzona), podczas karaoke z upodobaniem śpiewałam "Bal na Gnojnej" a dokładnie fragment: Ferajna tańczy, ja nie tańczę...
Choć z tym tańcem to tez różnie bywało... Tzn, osobiście nie tańczyłam, ale pojawiła się silna Grupa skacząca w rytm muzyki na lewej nodze, z prawą sztywną i podkurczoną, utrzymująca, że to nowy układ taneczny "na Karolinę" :D

Miałam też okazję oglądać mojego prawie dwumetrowego Męża, który w szale interpretacji ruchowej piosenki: The Final Countdown po symulacji jednoczesnej gry na gitarze i perkusji, śpiewając kładzie się na podłodze na plecach i wierzga wszystkimi kończynami!

Główną atrakcją wyjazdu był Wieczór Noworoczny pod hasłem Gwiazdy Estrady, ale o tym jak dostanę zdjęcia :D

LinkWithin

Related Posts with Thumbnails